Kim jesteś i skąd się wziąłeś?
Cześć, mam na imię Tomek, jestem Łodzianinem z urodzenia i serca.
Jak trafiłeś do aktywnego fandomu?
Przez długie lata w zasadzie nie miałem żadnej styczności z żadnymi zorganizowanymi mniej lub bardziej grupami fanowskimi, nie brałem też udział w żadnych wydarzeniach, z wyjątkiem Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier, na którym regularnie jestem od roku 2001 (ale miały upłynąć długie lata, zanim przestałem być jedną z wielu osób poruszających się między stoiskami, albo stojącą w kolejce do Dave’a McKeana albo Dona Rosy). Dużo czytałem różnych książek, komiksów, oglądałem filmy, grałem w gry, ale jakoś tak nie trafiłem na żadne aktywne grupy, a sam ich nie szukałem.
Dopiero, gdy zacząłem mocniej interesować się grami RPG, w roku 2010 postanowiłem zorganizować specjalne wydarzenie dla osób, z którymi regularnie grałem – mianowicie zagraliśmy larpa. O larpach wiedziałem wcześniej tylko teoretycznie, nie miałem żadnej z nimi styczności. Zrobiliśmy grę dziejącą się w połowie XIX wieku, opowiadającą o tym, że pewien polski arystokrata żyjący we Francji zginął w dziwnych okolicznościach i przybyły Żandarm przesłuchiwał wszystkich znajdujących się tego dnia w jego posiadłości. Ponadto udało się to zrobić w klimatycznym saloniku znajdującym się na zapleczu Muzeum Historii Miasta Łodzi. Gra wyszła na tyle dobrze, że postanowiłem mocniej wciągnąć się w takie przedsięwzięcia.

Wówczas zostałem zaproszony do innego larpa, który cyklicznie był rozgrywany w Łodzi – Shadows of Łódź, będącego częścią międzymiastowego projektu Shadows of Poland. Ponieważ kompletnie nie interesowały mnie tematy wampirów, grozy i tego typu klimatów początkowo odmówiłem, ale zostałem wzięty pod włos – skoro nie chcę grać, to może pomogę w jego organizacji i przygotowaniu. Ku swojej zgubie zgodziłem się, nie wiedząc co mnie czeka.
Grą zajmowałem się dwa lata, poznałem wspaniałych ludzi, potem projekt zakończył działanie. Później zdarzało mi się też larpować i tworzyć gry, chociaż nie z taką intensywnością, kiedyś pewnie wrócę też do tego, chociaż wymaga to dużej ilości czasu i wielkiego zaangażowania.
Ale – ludzie skupienie wokół tej gry, w połowie 2011 roku rozpoczęli kolejny projekt. Założone zostało stowarzyszenie Kapituła, którego celem miała być reaktywacja dawniej tworzonego w Łodzi konwentu – Kapitularza. Naturalnie zostałem członkiem założycielem stowarzyszenia, a w ramach konwentu od początku zajmowałem się częścią literacką.
Wcześniej, namawiany przez znajomych, pojechałem na swój pierwszy pełnometrażowy konwent (wcześniej byłem tylko przez krótki czas na łódzkim Polconie w 2008 roku, przekazując tylko znajomemu, który stał w kolejce do Jacka Dukaja, żeby ten podpisał mój egzemplarz „Innych pieśni” oraz kupiłem sobie koszulkę z nadrukiem „Cthulhu na prezydenta”) – to był Pyrkon 2011. Pierwszy, który odbywał się w obecnej lokacji – na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich. Wprawdzie wtedy to była impreza będąca ułamkiem wielkości tej obecnej, ale już wtedy było ciasno i ciężko było dostać się na poszczególne spotkania. Ale urzekł mnie ten klimat, miałem okazję poznać i porozmawiać z twórcami, których ceniłem – chociażby z Markiem Huberathem, Witem Szostakiem czy nieżyjącym już Maciejem Parowskim. Urzekł mnie ten luźny klimat, w którym autorzy siedzieli razem z czytelnikami, w wesołej atmosferze bez tego spięcia i powagi innych imprez literackich. Od tego czasu regularnie zacząłem jeździć na konwenty – najpierw w Polsce, potem też za granicą. No i też aktywnie się udzielać, samemu prowadząc wykłady dotyczące literatury, komiksu czy też filmu, co było dla mnie ogromną przyjemnością.
A potem już zaczął się Kapitularz i poleciało.
Jak się robi larpa od zera? Mieliście jakieś materiały, na których mogliście się oprzeć? Coś sprawiło wam szczególną trudność albo niespodziewanie dużą frajdę?
Pytasz o trudne rzeczy, bo nie wiem, czy chodzi o to, jak robiłem larpa te kilkanaście lat temu, w jaki sposób podszedłbym do zrobienia go dzisiaj, czy też jak powinno się takie rzeczy robić i jak polecałbym to innym. Ale powiem w ten sposób. Trafiłem do larpów za pośrednictwem gier RPG, stąd dla mnie najważniejszy był tam aspekt kreowania opowieści, stworzenia sytuacji fabularnej, która będzie rozgrywana na żywo. Dzisiaj mam wrażenie, że w tego typu rozgrywkach ważne są dwie rzeczy – aspekt wizualny (ciekawe lokacje, pomysłowe stroje, choreografie i epickie sceny) oraz tworzenie historii wywołujących wielkie emocje. Natomiast gdy ja się za to zabierałem, chodziło o to, żeby stworzyć prostą opowieść, którą mogliśmy zrealizować bez żadnego budżetu ani przygotowań, stąd też zdecydowaliśmy się na realia końcówki XIX wieku – ponieważ wbrew pozorom łatwo ubrać się w ciuchy, które przekonująco będą udawać tamte klimaty (wystarczyło, że wszyscy będą w garniturach, założą kapelusze i długie suknie i to już stworzy iluzję, że jesteśmy w innym miejscu i innym czasie).
Zaś żeby udźwignąć to, co chciałem zrobić, zdecydowałem się na dwie konwencje. Pierwszą z nich było prowadzone śledztwo. Mieliśmy policjanta, który po kolei przesłuchiwał kolejnych podejrzanych, a w międzyczasie wszyscy pozostali zastanawiali się jak wybielić się i stworzyć skuteczne dowody, żeby aresztowano ich wrogów. Zaś druga konwencja to były negocjacje polityczno-handlowe. Każdy miał wytyczne, co chciał osiągnąć – w finale miało być podpisanie paktu i to była kwestia, którzy szpiedzy skutecznie wyperswadują swoim zagranicznym odpowiednikom najlepsze pomysły.
Dzisiaj też jest o wiele łatwiej o takie rzeczy – w internecie można znaleźć gotowe larpy, nie wymagające żadnej wiedzy, ani doświadczenia – wystarczy tylko rozdać każdemu opisy postaci i jedziemy. Wtedy jednak nie wiedziałem nic o takich atrakcjach, zatem wszystko tworzyłem sam. To też jest coś niezwykłego, co daje ogromną satysfakcję przy tego typu rzeczach – oglądanie jak stworzona w głowie historia ożywa przed oczami i wciąga innych ludzi do uczestnictwa.
Jak obecnie realizujesz swoje zaangażowanie w hobby?
Aktualnie prowadzę w Łodzi fundację iatelier, w ramach której zajmujemy się kreowaniem różnych działań kulturalnych. Można to podzielić na trzy obszary:
– Literacki – dotychczas wydaliśmy trzy antologie opowiadań: „Około fikcji” w roku 2018, „Magiczna Łódź” w roku 2021 oraz „Dzień po najczarniejszej nocy” w roku 2023. Współpracowaliśmy tam z wieloma autorami zarówno lokalnymi jak i z różnych miejsc w Polsce, trochę osób wydało u nas swoje pierwsze opowiadania. Mimo że to są rzeczy na maleńką skalę (żadna z tych książek nie miała nakładu większego niż 120 egzemplarzy), to jednak dało nam to dużo radości i satysfakcji. Obecnie przygotowujemy kolejną rzecz – antologię „Przestrzenie pomiędzy światami”, której można spodziewać się w przyszłym roku, oraz we współpracy z ekipą Magazynu „Biały Kruk” – projekt „Emarginacje”, w ramach którego planujemy wydawać antologie tekstów publicystycznych i dyskursywnych.
– Teatralny – dotychczas zrealizowaliśmy sześć spektakli teatralnych: „Zami3ć” (cyberpunkowy retelling „Burzy” Williama Szekspira, w których hacker Pr0sp3ro mści się na na władzach złej korporacji, którą kiedyś stworzył i został z niej wyrzucony); „Merkucjo i Tybalt nie żyją” (zrealizowana we współpracy z łódzkim Akademickim Ośrodkiem Inicjatyw Artystycznych przeróbka „Romea i Julii” dziejąca się w ponurym kafkowskim urzędzie); „The Eldritch Accountant” (opowieść o tym, że żaden mroczny kult nie jest w stanie funkcjonować bez księgowego; rzecz została przygotowana specjalnie pod pokaz w ramach Worldconu 2019 w Dublinie); „Wciąż patrzą” (współczesna wersja „Kotów Ultaru” H.P. Lovecrafta, w ramach której połączyliśmy elementy tańca i słuchowiska); „Iluzja Wstrząsu” (zorganizowana w ramach festiwalu „Dotknij Teatru” opowieść o powtarzających się kryzysach w ramach kolejnych pokoleń – od Stanu Wojennego aż po dystopijną przyszłość); „Juliusz i Antoni ratują świat” (historia o dwóch teoretykach spiskowych, którzy biorą się za stworzenie idealnego świata zgodnego z ich poglądami).
– Spotkania i wyjazdy – organizujemy Aurorę – najmniejszy konwent świata. Idea jest taka, żeby pojechać na weekend w kameralnym gronie (największa edycja miała 44 uczestników), tam organizować wykłady i spotkanie, ale przede wszystkim spędzać czas razem i rozmawiać z innymi ludźmi dzielącymi te same zainteresowania – bez tłoku, przepychu i szybkiego tempa większych imprez fandomowych. Prowadziliśmy też cykl spotkań literacko-filmowych „Około literatury” oraz też zrobiliśmy kilka wycieczek krajoznawczych i plenerowych – po krajowych zamkach, lasach i jeziorach.
Jakimi kryteriami kierujecie się w fundacji wybierając teksty do Waszych antologii? Albo szerzej – jak przebiega proces decyzyjny, na końcu którego otrzymujemy spis treści?
Tutaj mogę opowiedzieć na świeżo, bo jesteśmy tuż po dokonaniu selekcji do „Przestrzeni pomiędzy światami”. Dwa takie czołowe założenia, które patronują takim projektom to:
1. Antologia powinna być wewnętrznie zróżnicowana, zawierać różne ujęcia tematu. Dlatego też dobrze jest mieć opowiadania, które posługują się różną stylistyką, mówią o innych sprawach, ale też są tworzone w bardzo różnych gatunkach. Przyznam szczerze, że trochę męczą mnie antologie jednogatunkowe – zbierające tylko utwory fantastyczne, obyczajowe albo romansowe. Uważam, że gdy możemy oglądać ten sam motyw albo topos widziany za pomocą rozmaitych sposobów patrzenia, wtedy może powstać coś o wiele bardziej wartościowego.
2. Mam wrażenie, że w naszej literaturze dominuje podejście, że wartościowy utwór to taki, który jest dołujący, posępny, opisuje jak najwięcej patologii i pokazuje, że wszechświat zmierza do nicości. Tego typu podejście jest oklepane, jest też czasami zbyt proste, ponadto ja nie mam ochoty zajmować się w swoim wolnym czasie rzeczami tego typu – dlatego też wszystkie utwory, które są zbyt ponure i smutne jednak lądują na kupce odrzuconych. Co czasami sprawia, że musimy się pożegnać z naprawdę dobrymi rzeczami. Ale naprawdę nie podejmę się pracy redakcyjnej z historią onkologiczną ani wspomnieniami z obozów koncentracyjnych (tak, mieliśmy takie zgłoszenia).
A poza tym, tak naprawdę patrzymy na każde opowiadanie z osobna i zastanawiamy się – czy ono jest naprawdę dobre? Czy nie jest za bardzo powtarzalne? Czy czasami nie mamy kilku zbyt podobnych do siebie tekstów? Po czym w gronie redakcyjnych wspólnie ustalamy ostateczną listę tego, co znajdzie się w gotowej książce. Nigdy nie było podejścia ilościowego, ile może wejść, albo ile może nie wejść. Gdybyśmy mieli czterdzieści wspaniałych rzeczy – to dokładnie tyle byśmy próbowali zmieścić – nie mam pojęcia jak, ale coś z pewnością by się wymyśliło.
Jak wygląda praca nad takim amatorskim teatrem? Zgaduję, że za tym krótkim zdaniem „zrealizowaliśmy sześć spektakli teatralnych” musi się kryć naprawdę skomplikowana historia.
Ta historia jest o tyle skomplikowana, że tak naprawdę nikt z nas nie miał wcześniej do czynienia z instytucjonalnym teatrem – ani pod względem wykształcenia, ani wcześniejsze doświadczenia.
Co jest o tyle problematyczne, że mamy w naszym kraju coś, co nazywa się „teatrem amatorskim”, ale ma on swoje bardzo specyficzne rozumienia. Najczęściej polega to na tym, że jakaś samorządowa instytucja kultury zatrudnia profesjonalnego aktora bądź reżysera, który za pieniądze prowadzi zajęcia teatralne dla grupy młodzieży i dorosłych, po czym wyniki tych zajęć są przedstawiane – w tychże instytucjach bądź na różnych przeglądach teatrów „amatorskich” w Polsce. Ja osobiście mam z tym duży problem, bo jednak obecność zawodowców w amatorskim działaniu nieco psuje cały ten wydźwięk, zwłaszcza kiedy organizowane są konkursy bądź przeglądy tego typu grup – i w jaki sposób grupa, która faktycznie jest tworzona oddolnie, po prostu przez ludzi, którzy chcą zrobić coś wspólnie, może konkurować z ekipami mającymi silne wsparcie instytucjonalne? Nie mówiąc już o tym, że w środowiskach bardziej zawodowo związanych ze sztuką jest bardzo duża niechęć do takich inicjatyw, ale to już jest temat na zupełnie inną rozmowę…
Pytasz, jak to wyglądało. Kiedyś usłyszałem taką opinię, że „spektakl to jest w zasadzie taki larp, tylko w którym gracze nie popsują fabuły”. Jakkolwiek bardzo nie zgadzam się z tym zdaniem, to jednak pokazuje, że niedaleko jest od jednego medium do drugiego. Przy czym teatr zainteresował mnie o tyle, że tam można dużo mocniej podkreślić opowieść, pokazać pewne konflikty, tendencje i postawy, w sposób, który nie zawsze da się osiągnąć za pomocą growego medium.
Natomiast przez te projekty trochę wyrobiliśmy sobie sposób pracy – nie zawsze jest taki sam, ale mniej więcej w każdym przypadku wyglądało to podobnie.
Zaczyna się od pomysłu na to, o czym chcemy opowiedzieć kolejną historię. Lubię mówić o tym, że sztuka zaczyna się wtedy, kiedy jest coś, co w naszej rzeczywistości drażni mnie na tyle, że nie mogę o tym milczeć. A pokazanie tego na scenie jest sposobem poradzenia sobie z tym. Pokazać jak mogą wyglądać konsekwencje rozpadu relacji, zakłamania, hipokryzji czy też uciekania przed konsekwencjami własnych decyzji. I z tego rodzą się opowieści – o teoretykach spiskowych, o rodzinie uciekającej przed wzięciem odpowiedzialności za pożyczenie pieniędzy, czy też o sfrustrowanym księgowym pradawnego kultu.
Kiedy jest historia, potem powstają postaci. Często przypomina to tworzenie postaci RPG – jakie mają problemy, z czym sobie nie radzą, czego nienawidzą, jak budują swoje relacje w społeczeństwie.
Bardzo lubię też takie tworzenie spektaklu, w którym zaczynam od zarysowania postaci, a potem siadam wraz z ludźmi, którzy będą wcielać się w dane postacie na scenie, żeby stworzyć je od początku do końca – żeby to była nasza wspólna twórczość, żeby uczestnicy projektu mieli wpływ na to, kogo odgrywają. Chociaż to jest element niezwykle problematyczny i kilka razy już się na to naciąłem, bo okazało się, że szczególnie nowi ludzie oraz tacy, którzy mieli już doświadczenie aktorskie w innych projektach, kompletnie nie chcą i nie lubią współpracować w ten sposób, ale no cóż, nie każdemu takie podejście współtworzenia może się podobać. To tak samo jak w RPG: są ludzie, którzy chcą współopowiedzieć, a są tacy, którzy chcą ubijać potwory w przygotowanych realiach. Życie.
Kiedy mamy już gotowe postacie, powstaje scenariusz – w wielu iteracjach, najczęściej kilkunastu i często zmienia się niemalże diametralnie w trakcie projektu. Dopiero na próbach widać, które dialogi działają, które sceny mają naturalny flow, a które wymagają dużych zmian. I wtedy zmieniamy. Od samego początku mieliśmy ten komfort, że pracowaliśmy z własnymi tekstami, więc mogliśmy zmieniać tam wszystko, co nam się tylko podobało – nie było tak, że ktoś tam powie: „oni poprawiają Czechowa albo Ajschylosa, bo nie zrozumieli geniuszu tych twórców”.
A potem wszystkie pozostałe elementy – muzyka, oprawa graficzna, scenografia (im bardziej minimalistyczna, tym lepiej. Już nauczyłem się, żeby nigdy więcej nie tworzyć spektaklu, w którym będzie wykorzystywana kanapa. Wożenie i rozstawianie kanapy to ogromne zło). A potem próby. Próby, próby, próby. To jest element, który może wydawać się najdłuższy i najnudniejszy – bo często jest to wiele miesięcy robienia dokładnie tego samego, zanim nie stwierdzimy, że jesteśmy na tyle gotowi, żeby pokazać rezultat publiczności.
Ale jak już jesteśmy, to satysfakcja jest niesamowita.
Co uważasz za swoje największe fandomowe osiągnięcie?
To, że mam wspaniałych przyjaciół, z którymi mogę robić te wszystkie rzeczy.
A poza fandomem – kim jesteś?
Zawodowo pracuje w biurze, w dziedzinie kadrowej.
Czy te dwie sfery się jakoś przenikają?
Łatwiej jest mi zrobić coroczne sprawozdania fundacji, podsumować bilans, oraz wiedzieć jak zrobić korektę w formularzu CIT.
Jaką cechę Twojego fandomu uważasz za najcenniejszą?
W żadnym innym środowisku nie spotkałem tylu wspaniałych ludzi – otwartych, aktywnych, mających szerokie zainteresowania i chcących się zaangażować w odważne inicjatywy.