Kim jesteś i skąd pochodzisz?
Jestem Sloe, urodziłom się i w większej mierze wychowałom w Ciechanowie, a od 2013r. Mieszkam w stolicy, z 3-letnią przerwą na Wejherowo
Do jakich fandomów należysz?
Do nieobecnego praktycznie w Polsce fandomu komiksu brytyjskiego, oraz szeroko pojętej społeczności fandomowej w Polsce. Nie określiłobym się szczególniej jako erpegowca, planszówkowicza, etc., a już na pewno nie wierzę w np. inherentną wyższość piu piu z laserka nad piu piu z fajerbola (pozdrawiam pewną fundację) – poza skupieniem na brytyjskim komiksie, lubię w praktycznie wszystkim zamoczyć trochę palce.

Dlaczego akurat to?
Z komiksem brytyjskim jest prosto, acz długo, a z szerzej pojętym fandomem zawilej, ale krótko 😉
W dzieciństwie w hurtowych ilościach czytałom komiksy Kaczora Donalda, część kupowanych nowych, część po rodzeństwie i kuzynostwie. Z tych odziedziczonych poza cieniutkimi magazynami był jeden Gigant, co ciekawe z datą okładkową mojego miesiąca urodzin – w nim na wewnętrznej stronie okładki była reklama innego magazynu komiksowego, w którym pojawiał się Sędzia Dredd – był to tylko ten tytuł i malutki portrecik (nie mam pojęcia czyj, strzelam że Greg Staples albo Paul Staples), ale geniusz Carlosa Ezquerry pozwolił temu designowi wbić się w moją głowę na lata. Większym już dzieckiem będąc, z pomocą google’a zaczęłom szukać więcej, odkrywając tę szczególną cechę Dredda, że od 1977r. czas w jego świecie biegnie w czasie rzeczywistym, i nie ma tam znanych z amerykańskiej wielkiej dwójki hurtowych wskrzeszeń, resetów świata, świętego status quo – więc zaczęłom czytać i wsiąkłom, ale wciąż było mało. Aż wreszcie w okolicach 2021r. Zaczęłom czytać więcej, prenumerować brytyjskie magazyny komiksowe, i przebijać się przez ich archiwa, a miłość do brytyjskiego komiksu tylko rosła.
Jeśli chodzi o szerzej pojęty polski fandom, zaczęło się od jeżdżenia na obozy erpegowe – jakkolwiek lubię to hobby, to bardziej jednak chodziło o społeczność – jak to się w Avangardzie mówi, „fandom to ludzie”. Potem więc poprzez obozowych znajomych przyszły konwenty, poprzez konwentowych znajomych więcej konwentów i spotkań w innych formułach, wreszcie zwieńczone dołączeniem do Avangardy po powrocie do stolicy.
Jak wyglądała Twoja droga do aktywnego fandomu?
Jeśli chodzi o komiks brytyjski, to siłą rzeczy działać mogę praktycznie wyłącznie zdalnie, ale na grupach fanowskich moje dobrze opisane zbiory pozwalają mi szybko znajdować odpowiedzi na rozmaite pytania, a poza tym miałom przyjemność gościć w podcaście Mega City Book Club, rozmawialiśmy o komiksie Pata Millsa i Christine Ellingham z 1978r., Concrete Surfer (jest to odcinek 260, jeśli mi pamięć służy). Poza tym oczywiście staram się pomalutku choć trochę wciągać innych w brytyjski komiks.
Z zaangażowaniem w fandom polski pobudki były pierwotnie pragmatyczne – mój pierwszy konwent był darmowy dzięki wywalczeniu wyróżnienia w konkursie na opowiadanie (Brwikon 2014), więc dalej było prowadzenie prelekcji i gżdaczowanie, żeby tę darmowość utrzymać – bardzo szybko jednak środek stał się celem, a damrowe wejście tylko bonusem. Na ostatniej edycji konwentu Twierdza po praz pierwszy zorganizowałom prototyp Sali Spokoju, którą na poważnie zrealizowałom na moim pierwszym konwencie jako członek Avangardy (ZjAva 2023).
Jak obecnie realizujesz swoje zaangażowanie w hobby?
Dalej przebijam się przez archiwa – nie muszę wyobrażać sobie Syzyfa szczęśliwym, bo na własnej skórze widzę, ile szczęścia mi daje archiwizowanie kolejnego magazynu, jak skończę z poprzednim. Planuję też odezwać się znowu do Eamonna z Mega City Book Club, żebyście znowu mogli posłuchać mojego ględzenia o brytyjszczyźnie.
W Avangardzie dalej angażuję się w konwenty od strony organizacyjnej i programowej, zdarza mi się poprowadzić na naszych cyklicznych otwartych wydarzeniach erpegowych (Czas na Przygodę), jestem w komisji rewizyjnej, organizowałom otwarte spotkania planszówkowe podczas mojej kadencji szefa sekcji planszówkowej, w czym chcę pomagać też nowemu szefowi, opowiadałom o komiksie (głównie brytyjskim) gościom podczas nocy muzeów w naszej siedzibie, dbam o to żeby w rzeczonej siedzibie zawsze był świetny wybór herbat, organizuję w stowarzyszeniu kręgi literackie, i asystuję naszemu naczelnemu bibliotekarzowi.
Poza samą Avą, bywam oczywiście na konwentach, gdzie z reguły zgłaszam program; czytam i głosuję na nagrodę Zajdla, a w ostatnim roku byłom też w komisji liczącej głosy.
Co uważasz za swoje największe fandomowe osiągnięcie?
Częścią tego, co w fandomie lubię, jest właśnie brak hierarchii czy presji, żeby coś osiągać. Mogę więc powiedzieć, z czego jestem dumne, niekoniecznie nazwałobym to osiągnięciem.
Dumne z pewnością jestem, że Sala Spokoju jest teraz na naszym konwencie standardem.
Dumne jestem za każdym razem, kiedy ktoś sięga po brytyjski komiks.
Najbardziej dumne jestem chyba ze wspomnianych wcześniej kręgów literackich, które są moim autorskim pomysłem, pozwalają znacząco poszerzyć swoje literackie horyzonty i spojrzeć na swoje lektury krytyczniej, pozwalają się zintegrować ze współuczestnikami kręgu, pozwalają dzielić się swoją pasją, i generalnie nie mogę przestać głosić ich ewangelii :p
Dobrze, scena jest Twoja, możesz głosić. Opowiedz coś więcej o tych kręgach 🙂
Formuła kręgu wygląda tak: Każdy przynosi jedną książkę, którą chce się podzielić, tłumaczy dlaczego właśnie tą książką chce się podzielić, po czym podaje ją osobie po lewej. Za miesiąc spotykamy się ponownie, rozmawiamy o wrażeniach z lektury, i podajemy książki znowu w lewo. Powtarzamy to aż książki zatoczą pełne koło, i każdy przeczyta wszystko.
Skoro już wiemy jak, to pora wyjaśnić dlaczego i po co – normalne spotkania literackie wokół książek ograniczone są na wiele sposobów, przede wszystkim tym, że książka brana na tapet musi być dla wszystkich dostępna, i ustalona czy to wspólnie, czy odgórnie. Kręgi literackie z kolei pozwalają po pierwsze podzielić się z innymi ulubionymi rzeczami, po drugie sięgnąć po coś, po co normalnie byśmy pewnie nie sięgnęli, bo są osobistymi wyborami innych uczestników, po trzecie krytycznie spojrzeć na lektury poprzez skonfrontowanie opinii na ich temat ze strony różnych osób, a po czwarte lepiej poznać współuczestników kręgów – a do tego usuwamy to wymaganie dostępności książek, bo każdą czyta jedna osoba naraz, i wystarczy egzemplarz osoby, która tę książkę przyniosła.
Póki co w Avangardzie odbyły się dwa kręgi literackie, i kolejne dwa trwają – dzięki temu ja np. miałom okazję sięgnąć po szwedzkie dystopijne sci-fi z lat siedemdziesiątych, czy po raz pierwszy spróbować audiobooka, a jednocześnie dzielić się z innymi brytyjskim komiksem.
Formuła kręgów literackich nie jest objęta żadnym patentem, zapraszam do testowania jej w swoich klubach i stowarzyszeniach!
A poza fandomem – kim jesteś?
Jestem miłośnikiem rzemiosła, tiemakerem, czapnikiem, te wspomniane 3 lata w Wejherowie uczyłom się na krawca miarowego. Jestem miłośnikiem herbaty, domowych przetworów, i trunkotwórstwa. Jestem osobą niebinarną, biseksualną, poliamoryczną, neuroatypową. Jestem miłośnikiem Marka Grechuty, Jonasza Kofty, Davida Bowie, Kerry Andrew, i południowoaustralijskiej sceny folkowej. Jestem całorocznym rowerzystą, hejterem sera i ziemniaków.
Czy te dwie sfery się jakoś przenikają?
Aż ciężko wyliczyć, na ile różnych sposobów – na Pyrkonie wioska piracka udekorowana była tkaninami i kapitańskimi czapkami z moich zbiorów, ja uszyłom swoje spodnie, opaskę na oko, i inne bibeloty; jak wspomniałom dbam o zaopatrzenie herbaciane siedziby Avangardy; to na konwencie poznałom moją obecną osobę partnerską; na organizowanym przez kolektyw Neuroqueer obozie dla neuroatypowych osób queerowych zapewniłom planszówki i dzieliłom się brytyjskim komiksem; na rozmaitych konwentowych karaoke moje specyficzne gusta muzyczne, ku powszechnemu cierpieniu, również są na widoku 😉
Ok, na widok z nimi w takim razie. Trzy mało znane albumy, które Twoim zdaniem warto znać, i dlaczego właśnie te?
Pozwolę sobie pominąć oczywiste oczywistości, że nie sposób ograniczyć się do trzech, i po prostu wyliczę 6 😉
1. Marek Grechuta:
a) „Szalona Lokomotywa” – to z tego widowiska muzycznego pochodzą hity „Hop Szklankę Piwa” czy „Motorek”, ale też zapomniane perły jak „Ikar”. Do tego współczesne wydanie zawiera też sporo innych wykonań, oraz ewenement – nie poezję, a prozę śpiewaną – „Człowiek Spotęgowany Człowiekiem”, do słów Gombrowicza.
b) Koncerty – Kraków 1981 – wszystkie w zasadzie koncertowe płyty Grechuty są bardzo ciekawe, bo wtrącane są piosenki, na które w albumach studyjnych nie było przestrzeni, z którymi Grechuty się nie kojarzy – jak np. piosenki o zabarwieniu politycznym, a ciężko o lepszą na nie porę, niż początek lat osiemdziesiątych. Album zaczyna się więc „Mową Codzienną”, czyli szpilą wycelowaną w Iwaszkiewicza (i szerzej socrealizm), dalej przewijają się troszkę bardziej znane „Super Ekspres” i „Historia Pewnej Podróży”, ale i w samej konferansjerce Grechuta explicite we wprowadzeniu do „Śniadania na Trawie” mówi o trudnej sytuacji zaopatrzeniowej.
2. Kerry Andrew:
a) „You Are Wolf- hare//hunter//moth//ghost” – Album, którego premiera zbiegła się z coming outem Kerry jako osoby niebinarnej, którego centralnym tematem są przemiany, metamorfozy. Folkowe klimaty, ale autentycznie ludowo-brytyjskie, nie jak cepeliowy kicz, którego pełno zwłaszcza na polskiej scenie. Mamy tu trochę klasycznych piosenek ludowych, nieznacznie zmodyfikowanych – np. zmieniając płeć postaci, przesycając folk queerem – trochę kompozycji autorskich, ale wciąż zanurzonych w angielskim folklorze.
b) Juice Vocal Ensemble – Songspin – To już projekt muzyczny dużo bardziej niszowy, mniej przystępny, bo jak sama nazwa wskazuje, czysto wokalny. Raczej nie nadaje się do słuchania w tle, ale jeśli się potrafi aranżacje a capella docenić, to jest czego słuchać.
3. Południowoaustralijski folk:
a) Eric Bogle – „Other People’s Children” – Eric Bogle jest moim zdaniem najwybitniejszym żyjącym poetą, ciężko wyróżnić konkretny jeden album – do tego mam szczególny sentyment i jego okładka zdobi moje ciało (pierwszy i na razie jedyny mój tatuaż), ale równie dobrze sięgnąć można po „Colours of Dreams” czy „A Toss of the Coin”. Bogle nie owija w bawełnę, pięknie operuje słowem, ale mówi bezpośrednio – i ma co powiedzieć, jest to sztuka zaangażowana, krytyczna, polityczna.
b) Courtney Robb – „You Are not Alone” – tutaj wchodzimy w klimaty dużo bardziej bluesowe, choć wpływy południowaustralijskiego folku są bardzo wyraźne, to są tłem i fundamentem, nie główną częścią. I jak na bluesowe rzeczy przystało, przesiąknięte jest to emocją, Robb śpiewa od serca i to czuć – ale jednocześnie nie są to smęty, jest w tym energia i życie.
Jak Twoja atypowość i niebinarność są odbierane w Twoich społecznościach?
Zarówno Ava, jak i społeczność fanów brytyjskiego komiksu to społeczności, w których nie musiałom się z niczego tłumaczyć, gdzie można być sobą bez żadnych obaw.
Jaką cechę Twojego fandomu uważasz za najcenniejszą?
Otwartość, to że można się poczuć jak u siebie praktycznie od razu – w Avie nie musiałom odbębniać okresów próbnych, zdawać egzaminów na prawdziwego fandomitę, recytować daty urodzin Lema od tyłu, tylko po prostu zaczęłom działać, i od razu na pierwszym konwencie po dołączeniu mogłom zorganizować całą salę.
Co zaskakujące, podobnie jest w komiksie brytyjskim, choć tam demografia jest szalenie skręcona w stronę białych facetów po pięćdziesiątce, ciężko znaleźć w internecie grupę podobnie otwartą i przyjazną, która na każde, nawet najgłupsze pytanie odpowie ekspresowo i z przyjemnością.